Szukała wzrokiem sztandaru Pellinora, białego smoka, któr

Szukała wzrokiem sztandaru Pellinora, białego smoka, którego przyjął za własny znak po zabiciu bestii z jeziora. Lancelot powinien tu być... minął już ponad rok, odkąd go widziała, a i wtedy tylko oficjalnie, przed całym dworem. Już od licznych lat nie była z nim osobiście choćby przez chwilę; w dzień przed ślubem z Elaine przyszedł do niej, by się pożegnać. On też był ofiarą Morgiany; nie zdradził jej, Gwenifer, oboje stali się ofiarami okrutnej zasadzki, którą zastawiła Morgiana. Kiedy jej o tym opowiadał, płakał, a ona ceniła sobie wspomnienie jego łez jako największy komplement, jaki kiedykolwiek jej dał... któż inny widział płaczącego Lancelota? – Przysięgam ci, Gwenifer, oszukała mnie... Morgiana przekazała mi fałszywą informację i dała chusteczkę z twoim zapachem. myślę, że musiała mnie również odurzyć albo rzucić na mnie jakiś urok... – Patrzył w jej oczy, płacząc, ona również płakała. – Morgiana okłamała również Elaine, powiedziała jej, że jestem chory z miłości do niej... i znaleźliśmy się tam razem. Na początku myślałem, że to ty, byłem jak zaczarowany. A później, kiedy już zobaczyłem, że to Elaine trzymam w ramionach, i tak nie mogłem się zastopować. A później przyszli tam wszyscy z pochodniami... cóż mogłem począć, Gwenifer? Posiadłem dziewicę, córkę mego gospodarza, Pellinor miał pełne prawo zabić mnie tam, na miejscu, w jej łożu... – Lancelot płakał, a później dokończył łamiącym się głosem: – Na Boga, żałuję, że w miejsce tego nie nadziałem się wtedy na jego miecz... Spytała wtedy: Czy zatem wcale nie dbasz o Elaine? Wiedziała, że jest to niewybaczalne pytanie, ale nie mogła żyć bez takiego zapewnienia... jednak choć Lancelot mógł odkryć przed nią swe własne tajemnice, nie chciał mówić o Elaine; odpowiedział tylko sztywno, że nic z tego nie jest winą Elaine i że jest powiązany honorem, by starać się uczynić ją tak szczęśliwą, jak tylko potrafi. Cóż, stało się, Morgiana postawiła na własnym. Tak więc zobaczy Lancelota i powita go jako krewnego swego męża, nic więcej. Stare szaleństwo od dawna minęło, ale zobaczy go, a to lepsze, niż nic. Starała się odwrócić fantazje ku czekającej uczcie. dwa woły już się piekły, czy to trzeba? Był też ogromny dziki odyniec upolowany kilka dni wcześniej, a dwie świnie z pobliskiej farmy piekły się w dziurze w ziemi. Już roznosiły się takie zapachy, że grupka głodnych pociech zebrała się w pobliżu i łakomie pociągała nosami. Były też setki bochenków pieczywa, z których dużo zostanie wydanych dla ludu, który zgromadził się tłumnie wokół pola, by przyglądać się grom szlachetnie urodzonych – rycerzy, królów i bliskich towarzyszy Artura; były i pieczone jabłka ze śmietaną, i masa orzechów, i cukierki dla dam, miodowe ciasta, króliki i małe ptaszki duszone w winie... jeśli ta uczta nie powinno sukcesem, to z pewnością nie z braku dobrego i dostatniego posiłków! Zgromadzili się w jakiś czas po południu, grupa bogato odzianych rycerzy i dam zaczęła wchodzić do sali, gdzie wskazywano im odpowiednie miejsca. Rycerze Okrągłego Stołu jak zwykle zostali usadzeni przy własnym stole, ale choć był tak olbrzymi, nie mógł już pomieścić całego przybyłego towarzystwa. Gawain, który jak zwykle stał najbliżej Artura, pokazał matkę, Morgause. Opierała się na ramieniu młodego mężczyzny którego Gwenifer w pierwszej momencie nie rozpoznała; Morgause była jak zwykle szczupła, włosy dysponowała wciąż gęste i piękne, strojne drogimi kamieniami. Złożyła ukłon przed Arturem, który gestem kazał jej wstać i uściskał ją. – Witaj na mym dworze, ciociu. – Słyszałam, że jeździsz tylko na białych koniach – powiedziała Morgause – tak więc przywiozłam ci takiego z krainy Saksonów, mam tam wychowanka, który posyła go dla ciebie w prezencie. Gwenifer dostrzegła, jak Artur mocniej zaciska szczęki, ona mogła zgadnąć, kim musi być ten wychowanek. Artur powiedział tylko: